Wpis dzisiejszy sposoruje literka A, jak Amerykanie, Apocalypto, Amigos, Aligatory, Amazonki i inne takie.
Amerykanie, bo bohaterowie graczy to oddział amerykańskich najemników, załatwiających brudne interesy, czy to prywatne czy to rządowe, na terenie małego państewka w Ameryce Południowej. Wiecie, dżunglowo-bagniste tereny przy wielkiej rzece, bo których można się przedzierać zarówno terenowymi samochodami, jak i tymi fajnymi pojazdami z filmów o wietnamie albo czołówki CSI Miami. Każda misja podejmowana przez naszych bohaterów nosi kryptonim Akcja Anakonda, ewentualnie uzupełniany kolejnymi rzymskimi numerkami i podtytułem.
Apocalypto, bo autochtoni, rdzenni mieszkańcy tych terenów, to prości południowoamerykańscy indianie z plemienia Auch. Niewysocy, dziwnie ponakłówani w różnych miejscach autochtoni, odziani jedynie w różnego rodzaju paciorki. Doskonali myśliwi, świetnie znający te tereny, a jednocześnie nie mający prawie w ogóle (za wyjątkiem paru wiosek gdzieś na obrzeżach, pojęcia o otaczającej ich rzeczywistości AD 1986. Ulubioną bronią tych rdzennych mieszkańców settingu są dmuchawy oraz dzidy i krótkie siekiero-noże. Plemię Auch posiada przy tym bogaty systemem wierzeń, których jeden filar stanowi składanie ofiar z ludzi strażliwemu bogowi-aligatorowi, a drugi Animalizm – czyli możliwość wpadania w trans połączony z narkotycznym widem, podczas którego członkowie plemienia mogą przemieniać się w różne zwierzęta, albo przynajmniej głęboko wierzyć, że tego dokonują.
Amigos, bo na tychże terenach swoją bazę wypadową urządzili sobie kolumbijscy gangsterzy. I to nie jedna grupa, ale trzy kartele, z których przynajmniej dwa uważają się za partyzantkę, w jednym z przypadków – komunistyczną. Tu macie ciężką broń palną, maczety i ewentualnie noże, kapelusze z wielkimi rondami, grubasów przewieszonych taśmą z nabojami zajadających fasolę z kukurydzą, brzydkich i opryskliwych twardzieli, oraz przystojnych psychopatów, przy których Banderas prezentuje się jak Zakościelny.
Aligatory, bo te występują w okolicy w przynajmniej kilku odmianach. Oprócz aligatorów zwykłych, co nieznaczy, że nie cholernie niebezpiecznych, mamy też przynajmniej jeden udokumentowany przypadek przedstawiciela tego gatunku gigantycznych wręcz rozmiarów. Prawdopodobnie to właśnie jego tubylcy uznali za swoje bóstwo. Ale to nie koniec niezwykłości, bo napotkać można również bardziej humanoidalne wersje tych stworzeń – określenie ludzie-jaszczury wydaje się tu nad wyraz adekwatne. Stworzenia te szczególnie ulubowały sobie szczątki kamiennych budowli Dawno Wymarłej Cywilizacji, podobno Atlantów, nie przejawiają jednak jakiejś wyższej inteligencji.
Alfred Ainstein, animator – absolutnie szalony naukowiec, stary, mały, łysy i w okularach człowieczek, który podobno pracował kiedyś dla jakiegoś europejskiego rezimu, co można poznać po akcencie. Kto finansuje go obecnie, lepiej nie wiedzieć. Oprócz podporządkowania sobie części autochtonów, z których uczynił przyboczną armię, ma na swoich usługach także kilka cyberaligatorów, w których techniczna interwencja zwykle sprowadza się do zastąpienie tej czy innej kończyny, ogona, albo paszczy, wraz z obowiązkowym motywatorem, czyli specjalną opaską pozwalającą zachować kontrolę nad stworzeniem.
Amozonki to wreszcie ostatnia z ciekawostek jakie można napotkać na tych ziemiach. Jak wiadomo pochodzą z Wenus, a ich kosmiczny statek zwany Statkiem Matką, albo po prostu Matką, podczas awaryjnego lądowania zarył głęboko w bagno. Każda z amazonek wygląda podobnie, jak wysoka i szczupła ludzka kobieta odziana w kelvarowe bikini generujące kamuflarz optyczny. Wszystkie są pewne siebie i raczej średnio zainteresowane mężczyznami. Ulubioną bronią Amazonek są łuki. Wyglądają one jak nieco udziwnione łuki sportowe (część może mieć laserowe celewniki), a zestaw strzał jakimi dysponują, jest przebogaty – od usypiających i paraliżujących, poprzez ciągnące za sobą linki do wspinaczki, po hukowe i wybuchowe. Większość z nich wyznaje daleko idący autonomizm, czyli nie wtrącanie się w sprawy gospodarzy. Pozostałe decydują się im w jakiś sposób pomagać (oczywiście, wedle swego kiepskiego rozeznania), lub też walczyć o swoje.
Walczą oczywiście wszyscy ze wszystkimi, w razie czego wchodząc w doraźne sojusze, lub zwodząc się nawzajem. Każdy ma przy tym swoje cele, które stara się zrealizować. Jest przy tym duża szansa, że główną kością niezgody stanie się
Antymateria, bądź to skradziona z tajnego labolatorium, bądź to odnaleziona w ruinach Atlantów, grunt, że cholernie cenna, a przy tym w różny sposób mogąca przydać się poszczególnym frakcjom.
A jakby jeszcze było mało, to zawsze możesz to tego bagienka dodać np.
Armię – czyli siły prawa i porządku państewka, a zarazem zbrojne ramie rządzącej nim dyktatury. Obowiązkowi przygłupi żołnierze tylko wykonujący rozkazy niecelnego ostrzału i sadystyczny pan lub pani sierżant dowodząca nimi, czasami w imieniu obwieszonego medalami generała.
Agentów – konkurencyjnych rządowych agencji, korporacji najemników, mniej lub bardziej zaprzyjaźnionych wywiadów. Zwykle będą chcieli tego samego co bohaterowie graczy, przynajmniej do wcześniejszego czy późniejszego twista.
Archeologów, antropologów, czy innych naukowców prowadzących tu swoje niewinne badania, komplikujących misję, poszukujących ochrony, czy wymagających odnalezienia. Dla kontrastu mogą przydać się też Aktywiści walczących (ale bez uciekania się do przemocy) o prawa autochtonów, ochronę aligatorów itd.