Dziś coś z zupełnie innej beczki, a mianowicie fabularyzowany szkicyk świata gry, może coś z tego wyniknie w przyszłości.

Rok 1000 rachuby Księgi, to był dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Tymczasem jednak mieszkańcy niewielkiego grodu Opolko, nie zaprzątali sobie tym głów. Zbyt mocno huczało w nich po wczorajszym święcie. Na szczyt pozostającej w ciągłej budowie bolkowej wieży wygramolił się książe Miodomir Spolegliwy by jak co rano obrzucić gospodarskim okiem swoje włości.
Wpierw z niejakim niesmakiem spojrzał na zachód. Tam rozpościerało się księstwo bresławskie, gdzie urzędował ojcec księcia, Wacław Pościągliwy wraz z małżonką Odą, szlachetną córą i niestrudzoną orędowniczką Odrodzonego Cesarstwa Romiańskiego. Miodomir westchnął ciężko: posłańcy donieśli, że mamusia znów wybiera się do niego z wizytą.
Następnie spojrzał na północ gdzie za gęstymi borami ciągnął się dziki bagienny kraj, praktycznie nie zamieszkały jeśli nie liczyć Głupioryjów i innych maszkar. Książe znów westchnął. Usilnie słane prośby o dotacje na rekultywacje król Bolesław Rączy wciąż łaskaw był pozostawiać bez odpowiedzi.
Miodomir skierował z kolei swój wzrok ku wschodowi. Kłopoty rządzonej przez księżną Wandę ziem Krakan niezbyt go obchodziły. Bardziej zajmujące były plotki rozsiewane przez jej brata, jakoby żmija ubił był de facto (Miodomir wygładził wąsa, dumny że zapamiętał słowo użyte niedawno przez opata) wiedźmak Dratwa. Niewątpliwie Krak II wciąż gościł u jego brata, Mściwoja Popędliwego rezydującego w oddalonym o dziesięć strzałów dobrą balistą (ech, gdyby miał dobrą balistę) Rąbiburzu.
Książe tym razem nie westchnął, gdyż aby spojrzeć na południe musiał pofatygować się na drugą stronę wieży. Tam hen daleko, rozciągały się góry. Tereny wszelkiej maści żupanów i innych możnych pań i panów, niegdyś podległych Morowej Pannie, a dziś na woliźnie bimbający sobie zarówno na jego władzę jak i Brzetysława Cieszki. Swoją drogą trzeba było Ludmiłę z którymś z jego synu swatać, zanim mamusia nie upatrzyła sobie tego margrabiego Hoho.
– Niech żyje. Niech żyje. – rozległy się z dołu nieliczne okrzyki. Miodomir odruchowo wciągnął brzuch, mocniej objął małżonkę. Czekając na ten moment ze znudzoną miną, Wiola na moment opuściła zwierciadełko i promiennie uśmiechnęła. Miodomir próbował też starym zwyczajem pogłaskać córkę, jednak Ludmiła furknęła tylko „oj, tato”, zgrabnie wywijając się spod książęcej ręki. Nawet biorąc pod uwagę ich niechęć do ceremoniałów, mieszkańcy Opolka pojawili się na placu wyjątkowo nielicznie, nawet ława pod bukiem, gdzie z lubością przesiadywała starszyzna, świeciła pustkami.
Tylko niestrudzona i wierna drużyna jak zwykle stawiła się w komplecie, zawadiackami minami nadrabiając niedociągnięcia rynsztunku.
Miodomir nabrał nawet powietrza w płuca by jak co rano wygłosić krótkie przemówienie. „Kochani poddani!”, zaczął i w tym momencie, jak co rano, jego dalsze słowa zagłuszył potężny dźwięk dzwonów. Wprawdzie opat pewnie wylegiwał się jeszcze w swojej komnacie, ale nie przeszkadzało mu zaganić przemęczony całonocną zabawą lud na poranne nabożeństwo. I komu to wszystko przeszkadzało, pomyślał Miodomir, wspominając stare czasy, gdy wprawdzie nie był księciem, ale też i kłopotów miał mniej. A teraz? Żarko miast na Hełmii cicho siedzieć, braciszkom dokucza i z szeptuchami szepce, a nad Slingią to już w ogóle tak furczy i błyska, że się sam jego eminencja biskup bresławski zagotował i do papieża o pomoc śle petycje. Książe tylko uniesioną dłonią pozdrowił drużynę. Westchnął raz jeszcze. Czekał go dziś ciężki dzień, już z prośbą o odnowienie koncesji zapowiedzieli się browarnicy, a bogo…sławiony Wiedzisław raczy wiedzieć kto jeszcze. Książe, może nieprotokołowo, ale przecież od tego był księciem, aby robić co chce, puścił przodem żonę i córkę, a następnie westchnąwszy po raz ostatni zaczął schodzić po wąskich stopniach.